poniedziałek, 3 grudnia 2012
mentalnie umarła..
Nie daję sobie już rady. Naprawdę jest źle. Wszyscy myślą że jest dobrze bo przecież chodzę, uśmiecham się, rozmawiam, ale w głębi duszy jest masakrycznie. Jednym słowem rozpierdala mnie od środka. Wszystkie to problemy z Matim i problemy rodzinne razem dobijają mnie tak, że nie mam siły się podnieść. Ostatnio doszłam do wniosku, że w sumie to nie pasuję do Niego zupełnie. On - dobrze wychowany, zawsze ułożony, z dobrego domu i bogatej rodziny. Dobrze się uczy. Ja - dziewczyna szwędająca się gdzie chcę, kiedy chcę i o której chcę. Z biednej rodziny, gdzie czasem nawet na chleb nie ma. Rodzice pochłonięci długami, przestali się już nawet interesować tym co robię. Rozumiem ich. Olewam szkołę jak tylko mogę, bo w takiej sytuacji nawet uczyć się odechciewa. To wszystko razem dobija mnie totalnie. Sama nad sobą nie panuję. Zabijam się alkoholem, którego spożywam już stanowczo za dużo, Tytoniem, który ciągle próbuję odstawić, ale wmawianie sobie że to powoduje szybszą śmierć jest bardziej przekonujące. Tabletkami nasennymi, które biorę ciągle gdy tylko nie panuję nad nerwami. Co gorsza, nie umiem sobie pomóc, tym bardziej inni nie potrafią pomóc mi. Jest coraz gorzej. Mam wrażenie, że spadłam tak nisko, że nie potrafię się podnieść, bo przygniatają mnie problemy, które są silniejsze. I zostanę tam, dopóki nie znajdzie się ktoś, kto będzie na tyle odważny i silny, że wyciągnie rękę i pomoże mi się podnieść. Czasem myślę sobie, że łątwiej byłoby skończyć z tym raz na zawsze. Ale, nie tak łatwo zostawić tych, którzy potrzebują mnie. Nie wiem co dalej. Żyję ciągłym spontanem, z nadzieją że jutro będzie lepiej..
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz